Zarejestruj się a będziesz otrzymywać ciekawe informacje z Indii, Nepalu, Bhutanu, Chin i Tybetu

A A A

W Lijiangu rano budzi na deszcz. Nasza Przewodniczka uprzedzała nas, że w lipcu i sierpniu jest największa ilość opadów w roku. Tutaj są dwie pory roku: deszczowa – od maja do października i sucha – od listopada do kwietnia. Na dzisiaj zapowiadają ulewny deszcz. Śniadanie w stylu europejskim – jajko, grzanki i herbata albo kawa i jogurt, banan. O 8.30 wyruszamy do Śnieżnej Góry Nefrytowego Smoka  – z góry wiadomo, że nic nie będzie widać, ale dzielnie jedziemy.

Przewodniczka jest przerażona naszym wyglądem – zapytała się, czy nie mamy dodatkowych kurtek  i dziwnie patrzyła na nasze sandały. Zmotywowała nas do zabrania parasoli oprócz peleryn przeciwdeszczowych. Jedziemy 40 minut, ulewny deszcz. Przyjeżdżamy do centrum turystycznego. Pełno Chińczyków – kupują bądź wypożyczają płaszcze zimowo-przeciwdeszczowe i plastikowe ochraniacze na buty, sporo turystów zaopatruje się w tlen – może wjeżdżają wyżej kolejką. My udajemy się do kolejki linowej. Z wysokości 3100 m npm wjeżdżamy 7 minut kolejką na wysokość 3300 m npm, wychodzimy na platformę widokową i oglądamy jedynie gęste chmury, deszcz ostro zacina, parasole się przydają, robimy sobie zdjęcie ze stojącym tutaj totemem i wyruszamy obejrzeć polanę. Wypasa się kilka owiec. Po zbudowanym drewnianym chodniku wędrujemy dookoła polany, co chwilę spoglądając na góry – może coś nam się pokaże, ale nasze nadzieje są płonne.

Zjeżdżamy kolejką na dół, w wagoniku podobno ma mieścić się 8 osób – nasza 4 zajmuje prawie całą przestrzeń – nikt do nas nie dosiada. Teraz turystycznym autobusem jedziemy zobaczyć jezioro. Zmienia ono kolor w zależności od pogody – raz jest białe, niebieskie – dzisiaj w deszczu jest zielone. Idziemy kawałek brzegiem, podziwiamy wodospad. Obok mostka przywiązane 3 jaki służą jako tło do zdjęć – wyglądają smutno w tym deszczu. Jezioro ma piękny turkusowy kolor. Chmury nadal nisko wiszą nad horyzontem. Wracamy turystycznym autobusem na parking i już naszym autem jedziemy do tybetańskiej buddyjskiej świątyni Yufeng. Przed wejściem do świątyni 5 kobiet z plemienia Naxi zaśpiewało dla nas piosenkę, zrobiłyśmy sobie z nimi zdjęcia i dałyśmy niewielką opłatę.

Świątynia  liczy 300 lat, wewnątrz Budda Sakyamuni i wizerunki Panczenlamy. O Dalajlamie nikt tu nie wspomina. Palą się lampki maślane i świeczki do podgrzewaczy, mnich towarzyszy nam podczas zwiedzania. Nasza Przewodniczka pochodzi z plemienia Naxi i była wyznawczynią religii dongba jak jej matka, ale po wyjściu za mąż za Tybetańczyka przeszła na buddyzm i modli się właśnie w tej świątyni.  Ich syn jest bardzo szczęśliwym dzieckiem, bo urodził się w roku smoka i godzinie smoka – teraz ma 5 lat.  Imię nadano mu jednak zgodnie z tradycją dongba – wybrała je babcia dziecka. 

Przez kolejny dziedziniec świątyni udajemy się do pięknej kamelii – drzewa, które liczy ponad pięćset lat. W czasie rewolucji kulturalnej chciano je wyciąć, jednak mnich opiekujący się drzewem usiadł pod nim i powiedział,  że nie pozwoli na jego wycięcie, chyba że najpierw jego zabiją. Kamelia co roku obsypana jest tysiącem różowych kwiatów – jej pień składa się jakby z dwóch drzew – co symbolizuje małżeństwo. Mnich opiekujący się drzewem dożył 99 lat, teraz obok drzewa stoi jego pomnik. Wcześniej mówił, że to drzewo to jakby jego żona. Już zgłodniałyśmy – jedziemy więc do wioski Baisha liczącej 1400 lat, w której mieszka plemię Naxi, kultywując swoją odrębność: odrębny język, pismo piktograficzne dongba, odrębną kulturę, sztukę i religię.  W restauracji zamawiamy kurczaka z grzybami, pierogi podsmażane i dwa pyszne placki ziemniaczane, dostajemy czarną herbatę w czajniczku. Grzyby pochodzą z okolicznych lasów, rośnie ich tutaj bardzo dużo gatunków, sporo  jest trujących – jak wszędzie trzeba się na grzybach znać.

Pani kelnerka stawia u naszych stóp ułożone na dużym metalowym talerzu żarzące się węgle, żebyśmy mogły się trochę ogrzać i wysuszyć. Na dworze jest 14 stopni i pada. Furorę robią moje zafarbowane na czarno od czarnych sandałów nogi.  Po wyjściu z restauracji odwiedzamy znanego na całym świecie 96-letniego doktora Ho zajmującego się ziołolecznictwem. Poznajemy jego 94-letnią żonę i 58-letniego syna, który poszedł w ślady ojca. Doktor Ho, gdy usłyszał, że jesteśmy z Polski, pokazuje nam artykuł z polskiego czasopisma –zatytułowany „Zaczarowany ogród doktora Ho”. Doktor i jego rodzina nigdy nie byli w szpitalu, dobrą kondycję zawdzięczają ziołom. Robimy sobie z całą rodziną zdjęcia – bardzo sympatyczne spotkanie.

Idąc dalej, mijamy zabytkowe budynki w wiosce, zaglądamy do licznych sklepików i wchodzimy do Instytutu Kultury Dongba. Na ścianach piękne obrazy malowane przez mistrza, sam mistrz Oja siedzi na honorowym miejscu. Oglądamy specjalny papier wyrabiany przez ludzi Naxi z kilku rodzajów drzewa, w tym jednego trującego. W drugiej sali oglądamy wyszywających obrazy. Zrobienie takiego obrazu zajmuje 2-3 miesiące, takiego prawdziwie dużego – nawet do pół roku. Obrazy piękne, ale bardzo drogie, niektóre dwustronne umieszczone między szybami. Zachwycił nas obraz wykonany na tym specjalnym papierze – targujemy się, bo cena wydaje się nam wygórowana – oprowadzający po galerii Naxi z trudem ulega i obniżamy cenę o 1/3.

Okazuje się, że obraz jest dziełem tutejszego mistrza Dongba Oja– prosimy go o podpis na dodatkowej kartce. Obrazy zwinięte w rulon zapakowano nam w specjalne tuby. Wspomagamy w ten sposób kulturę dongba, a przede wszystkim będziemy miały piękną pamiątkę. Na zakończenie wchodzimy jeszcze do świątyni, żeby zobaczyć 500-letnie freski, na których współistnieją trzy religie: dongba, buddyzm i taoizm. W gablotach można zobaczyć przedmioty używane przez lud Naxi, a na ścianach wystawione są fotografie rysunków naskalnych. Czas na powrót do hotelu. Trochę odpoczywany, wieczorem przestaje padać – wychodzimy na stare miasto.

Pełno ludzi – zdecydowana przewaga chińskich turystów. Znalazłyśmy uliczkę, przy której po obu stronach rozłożyły się same restauracje, w każdej głośno gra muzyka – wraz ze spacerem wsłuchujemy się w głośne techno z tańczącymi dziewczynami przy wejściu zapraszającymi do zabawy, w innych zespoły rockowe, a w mniejszych piosenkarze akompaniujący sobie na gitarze lub zespoły z bębnami – Lijiang nocą nie idzie spać. Wszystkie domy pięknie oświetlone, palą się czerwone latarnie. Skusiłyśmy się na ciasteczka z różanym nadzieniem. Czas do hotelu bo jutro jedziemy do Dali.

 

09.07.2017 Lijiang 0 out of 5 based on 0 ratings.

Chiny oczami trzech kobiet Wycieczka 2017

  • Chiny oczami trzech kobiet Wycieczka 2017
    Chiny oczami trzech kobiet Wycieczka 2017
  • Droga Duchów
    Droga Duchów
  • Pekin Hutungi
    Pekin Hutungi
  • Pekin Klasztor
    Pekin Klasztor
  • Pekin Obiekty Olimpijskie
    Pekin Obiekty Olimpijskie
  • Pekin wycieczka
    Pekin wycieczka
  • Zakazane Miasto w Pekinie
    Zakazane Miasto w Pekinie
  • Wielki Mur Chiński
    Wielki Mur Chiński
  • grobowce dynastii Ming - Droga duchów
    grobowce dynastii Ming - Droga duchów
  • Mao Zetung
    Mao Zetung
  • Pałac Letni w Pekinie
    Pałac Letni w Pekinie