Datong – śniadanie jak zwykle wzbudziło dużo emocji. Od razu przyszłyśmy z własną herbatą i sztućcami. Jajko z pyzą i podgotowaną cukinią i ogórkiem były do strawienia, nawet wypiłyśmy wodę z posiekanym ryżem. Zebrałyśmy się nawet przed umówionym czasem, po sprawdzeniu pokoju oddano nasze 200 yuanów depozytu. Wyjeżdżamy z miasta, mijamy nowe dzielnice, miasto wyprowadziło wszystkich mieszkańców ze starej dzielnicy – bloki, w których mieszkali, przeznaczone zostały do rozbiórki – będzie odbudowa starówki. Całą drogę słyszymy wystrzały petard – to z okazji ślubów.

Opuszczamy miasto, kierując się do Wutai Shan. Po drodze zwiedzimy Wiszącą świątynię – nie było jej w planie, ale uważałyśmy, że nie można jej nie zobaczyć. Biuro wyceniło tę atrakcję na 260 yuanów od osoby – musimy się zgodzić. Na polach uprawiana jest kukurydza i ziemniaki. Jedziemy płatną autostradą, przy wjeździe na autostradę kolejka wielkich ciężarówek z towarem – może z węglem – wszystkie czekają do wagi, blokując skutecznie drogę. Nasz kierowca dzielnie lawiruje wśród tych wielkich aut – boimy się, że nas zgniotą. Już na autostradzie – ruch umiarkowany, nikt nas nie wyprzedza – jedziemy 100-120 km/godz. Zjeżdżamy w kierunku gór, na grani widać samotne wieże obserwacyjne zniszczonego tutaj muru chińskiego.

Dojeżdżamy do świątyni – zapiera dech w piersiach – zawieszona na skale nad doliną, wystająca nad świątynią skała chroni drewniany budynek przed słońcem, wiatrem i opadami deszczu czy śniegu. Obok kasy wywieszone są ceny biletów – wejście 125 yuanów od osoby. Zastanawiamy się, jak świątynia została zbudowana. Przewodnik wyjaśnia, że w 5 wieku za panowania mongolskiego cesarza, kiedy stolicą był Datong, zbudowano platformy dla wojska po obu stronach doliny – wykuwano w skale dziury, w które wkładano nasączone olejem belki, 70% było w skale – tyko 30 % wystawało na zewnątrz. Płynąca przez dolinę rzeka ciągle podmywała konstrukcję, dlatego platformy budowano coraz wyżej na skale. Po opuszczeniu tych terenów przez wojsko przemieniono tę budowlę na świątynię składającą się z 3 kondygnacji. Świątynia poświęcona jest trzem religiom: buddyzmowi, konfucjanizmowi i taoizmowi. W jednej sali siedzą razem posągi Konfucjusza, Buddy i Laozi.

Najniższa świątynia jest w całości buddyjska. Ruch turystów w świątyni jest jednokierunkowy – idziemy gęsiego – po wąskich stopniach, co chwilę pochylając głowę. Wszyscy robią sobie zdjęcia. Nigdzie nie widać białych turystów – jesteśmy jedyne, niektórzy ukradkiem robią sobie z nami zdjęcia komórką – chyba robimy tu za atrakcję. Nie mamy poczucia, że świątynia może odpaść od skały. Widoki są niezapomniane. Wracamy do auta – przewodnik proponuje przerwę na lunch. Robimy się trochę głodne, więc przystajemy na propozycję. W restauracji, do której trafiamy, wszystko tylko w krzaczkach, brak obrazków, pani mówi coraz głośniej i wyraźniej po chińsku, z pomocą przychodzi przewodnik – wybieramy dania – wszystkie okazują się smaczne: wołowina z ziemniakami, boczniaki w panierce i wieprzowina pokrojona w paseczki z marchewką.

Pijemy sok z nieznanego nam żółtego owocu. Ruszamy w dalszą drogę – w oddali widać świętą górę Chińczyków – 3000 m npm, na zboczach pasą się krowy, przechodzą nawet przez naszą drogę. Wjeżdżamy na przełęcz 2000m npm. Chciałyśmy zrobić zdjęcia, bo widoki były piękne, ale nagle zaczyna padać ulewny deszcz – ledwie zdążyłyśmy wrócić do auta już trochę zmoczone. Zjeżdżamy w dolinę – wychodzi słońce. W hotelu zostawiamy bagaż. Pokoje przestronne, chociaż widać, że hotel wymaga remontu. Jedziemy do kompleksu świątyń Wutai Shan. Na pięciu wierzchołkach świętej góry znajdują się tarasy, na których zbudowano świątynie. Zaczynamy oglądanie od najwyżej położonej lamaistycznej świątyni – podjeżdżamy autem. Dobry pomysł miał nasz przewodnik – schodząc, będziemy zwiedzały poszczególne świątynie. W buddyjskiej świątyni zatrzęsienie wiernych, wszyscy się modlą, kręcą młynkami, składają ofiary. W świątyniach ogromne posągi Buddy, Bodhisatwów, Mandżuśrego, Congchapy.

W jednej modlą się mnisi, co chwilę modlitwa przerywana jest muzyką graną przez modlących się mnichów, wierni zostawiają w świątyni drobne pieniądze. Zatrzymujemy się w kuchni, gdzie stoją 3 ogromne kotły – w nich mnisi gotowali owsiankę, którą następnie rozdawali. Między świątyniami stoją młynki modlitewne i piece do palenia kadzideł. Schodzimy po 108 stopniach do następnej świątyni. Na każdym stopniu mamy pomyśleć o jakimś problemie, a gdy zejdziemy na dół, te wszystkie kłopoty znikną. Następna świątynia w chińskim stylu, przed wejściem dwie tablice ze znakami symbolizującymi smoka i tygrysa – chronią świątynię. W jednej świątyni trwa modlitwa – słyszymy śpiewy mnichów i mniszek. Druga świątynia jest ogromna – to tutaj odbywają się najważniejsze ceremonie.

Biała świątynia zbudowana z cegieł wzorująca się na włoskim stylu. Następny budynek to biblioteka – na piętrze zgromadzono buddyjskie księgi. Czas do następnej świątyni. W niej uwagę zwraca olbrzymia biała stupa. Pierwsza stupa została zbudowana w 7 wieku w stylu nepalskim, jednak w trzynastym wieku została powiększona, wewnątrz znajduje się relikwia – fragment kości Buddy. Wierni okrążają stupę zgodnie z wskazówkami zegara, kręcąc młynkami. Wchodzimy do złotej kaplicy z tysiącem Buddów, którą ufundowała matka króla z dynastii Wan Li w podziękowaniu za nauki mnichowi, który mieszkał w tym klasztorze. Obok kaplicy stoją dwie złote pagody. Wychodząc ze świątyni, mijamy dziedziniec poświęcony Mao – podobno był w tym klasztorze – tam nie zaglądamy. Do wszystkich 3 świątyń musiałyśmy kupić bilety po 10 yuanów. Jest już po 18.00, świątynie są zamykane, jedziemy do hotelu. Po drodze mijamy liczne sklepy i stragany z pamiątkami, napojami. Zasłużony odpoczynek po całym dniu zwiedzania.

 

01.07.2017 Datong 0 out of 5 based on 0 ratings.